Gdy zapadł zmrok, zaczęli się już naprawdę martwić. Sasuke siedział w salonie i patrzył na zegarek, który wskazywał godzinę prawie dwudziestą trzecią. Obgryzał paznokcie ze zdenerwowania.
Itachi wykonywał telefony do znajomych Naruto, a także do Jirayi i pobliskiego szpitala na wszelki wypadek. Nie było już go zaledwie od paru godzin, a oni już chcieli iść na policję.
- Dopiero po dwudziestu czterech godzinach możemy zgłosić jego zaginięcie. W tej chwili odprawiliby na z kwitkiem i kazali czekać – mówił niespokojnie Itachi.
- Wiem – powiedział. - Zastanawiam się, gdzie on może być. Już późno i ciemno na dworze.
- Nie ma go u żadnego ze znajomych.
- Może potrzebuje chwili samotności – zasugerował. - Mamy wspólny pokój, śpimy razem, chodzimy też prawie wszędzie razem. Jeśli jest potrzeba, to ty go gdzieś eskortujesz. Mamy go blisko siebie.
Mieli go mieć cały czas na oku, pilnować go.
- Cholera – wymsknęło się Sasuke. - Nie potrzebnie puściłem go samego do domu, powinienem od razu z nim wrócić – powiedział, ukrywając bladą twarz w dłoniach.
- Ale dlaczego chciałby być sam? - zastanawiał się Itachi. Chodził po pokoju w jedną stronę i z powrotem. - Wydaje się, że Naruto jest u nas szczęśliwy.
Możliwe, że stresują się niepotrzebnie, a Uzumaki jest po prostu w drodze do domu. Albo, co było bardziej prawdopodobne…
- Myślisz, że jest na tym przeklętym moście? - spytał nerwowo Sasuke. Zagryzł usta i przeczesał dłonią przydługie, czarne włosy.
- Chyba nie myślisz, że… - przerwał i przyłożył sobie dłoń do warg. W jego oczach pojawiły się łzy i nadzieja, że Uzumaki nie zdołałby znów spróbować popełnić samobójstwa. W jednej chwili poszedł po kluczki do samochodu. - Chcesz tu zostać i poczekać, gdyby Naruto wrócił, czy jechać ze mną?
- Nawet mnie nie pytaj, mogę być ci potrzebny – odpowiedział Sasuke i wziął ciepłą kurtkę. Noc była wyjątkowo zimna
*
Naruto w tym czasie przechodził się po niewielkim parku i wpatrywał się w bezgwiezdne niebo. Myślał o mężczyźnie, którego widział. Wiedział, że bezsensu się tuła i zbyt impulsywnie zareagował.
Kim on był? - pomyślał i potarł swoimi dłońmi o nagie ramiona. Zimny wiatr nagle zawiał. - Wyglądamy prawie identycznie.
Musiał mieć około trzydzieści lat. Wspominał przystojną twarz z niebieskimi, błyszczącymi oczami i małym, prostym nosem. Nie mógł wyrzucić jego obrazu z umysłu, choć bardzo próbował.
Powinien być teraz w domu i opowiadać Itachi'emu przy kolacji o zajęciach ze sztuk walki albo czytać drugą książkę o gejach od Neji'a, albo rozmawiać z Sasuke o bzdetach, a potem ułożyć się z nim w łóżku i zasnąć bez koszmarów. Z chęcią wtuliłby się teraz w ramiona młodszego Uchihy. Od jakiegoś czasu mógł mu powiedzieć o wszystkim, a tego go nie wyśmiewał, nie krytykował ani nic takiego, tylko próbował zrozumieć i go wesprzeć. Dziękował mu za to w myślach niesamowicie.
Byli przyjaciółmi? Czuł się dziwnie. Niby mu ufał z wzajemnością. Spędzali razem wolne chwile, bawił się z nim. Obejmowali się i w ogóle. Tak, byli przyjaciółmi. Którzy martwią się o siebie, którzy są lojalni i szczerzy. Ale czuł się dziwnie. Uważał, że to określenie jest zarezerwowane tylko dla Neji'ego. Myślał o Sasuke jako o aniele stróżu i prawie… Cóż tylko się całowali, a to nie oznaczało nawet, że czują do siebie coś więcej.
Postanowił skierować się na most. Okazało się, że było już po wszystkim.
*
Itachi przyśpieszył jazdę. Mimo że miejsce, do którego się kierowali, znajdowało się niedaleko, to i tak chciał dotrzeć tam jak najszybciej. To trwało może sekundę, mężczyzna w samochodzie osobowym miał zepsute światła, Itachi nie zauważył go. Zderzyli się gwałtownie. Itachi przywalił głową w kierownicę, a Sasuke uderzył mocno dłonią w drzwi. Samochody rozbiły się i efektownie przewróciły.
Sasuke otworzył oczy i odpiął swój pas bezpieczeństwa. Potrząsną lekko Itachi'm, a jego głowa poruszyła się delikatnie i zobaczył jedynie kapiącą krew na kierownicy. Spróbował wyjść, jednak nie mógł otworzyć drzwi. Przednia szyba była cała potłuczona, całe szczęście, że nie rozsypała się na kawałeczki.
Wyciągnął telefon i pośpiesznie zadzwonił na pogotowie. Ze łzami w oczach i słabym głosem mówił o tym, co się stało i poprosił o karetkę.
Czekał pięć minut, które wydawały mu się katorgą. Ledwo widział przez łzy swojego nieprzytomnego brata. Jego noga dziwnie wygięła się, a on cały pokryty był własną krwią.
Szybko wyciągnięto go z pojazdu. Zemdlał, a Naruto patrzył na to oszołomiony.
Powiedział, że są rodziną i skłamał, że starszy Uchiha właśnie po niego jechał. Zabrał się razem z rannymi.
Kiedy dojechał do szpitala, nerwowo czekał w poczekalni.
Nie miał pojęcia, co się wydarzyło. Obwiniał się, że to przez niego. Przewidywał, że to właśnie jego szukali, dlatego pojechali na most. Gdyby nie on, to Neji by jeszcze żył, gdyby nie on, to… Sasuke i Itachi'emu nic by się nie stało.
Przez chwilę mignęła mu postać młodszego bruneta wiezionego do jakiejś sali. Pielęgniarki odsuwały go od niego, próbował dopytać się lekarzy, co ze stanem rannego. Krzyczał i błagał. Żadnej odpowiedzi nie otrzymał.
Zajął się nim ten sam pedagog, który opiekował się nim po próbie samobójstwa, pozwolił mu przespać się w sali dla odwiedzających. Dał skromny posiłek do jedzenia, chociaż nic nie mógł przełknąć. Jego myśli skierowane były tylko na wypadek.
Czekał, aż nowy dzień przyniesie dobre wieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz