Obudziłem się. Poczułem tępe i bolesne pulsowanie w skroniach. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że trzymam za rękę nieznajomego chłopaka, który spał spokojnie.
Siedziałem na tylnych siedzeniach małego autobusu, wypełnionego nastolatkami w moim wieku. Ziewnąłem. Próbowałem nieudolnie zebrać myśli.
Rozglądając się, zacząłem rozmyślać o tym, że nie znam żadnej osoby. Nawet chłopaka o ładnej, podłużnej, bladej twarzy, ubranego w granatową, długą bluzę z kapturem i czarne luźne spodnie do kolan, który w trakcie snu słuchał na dużych słuchawkach muzyki z telefonu.
Nie wiedzieć czemu, poczułem wielki smutek patrząc na blondynkę o błękitnych oczach w dresie rozmawiającą z trzema koleżankami.
Po długiej chwili zauważyłem, że nie pamiętam również swojego imienia. Nerwowo próbowałem je odszukać w pamięci, jakby to było najważniejsze zadanie w moim życiu. Jednak żadna myśl przechodząca przez moją głowę w szaleńczym tempie, nie wydawała się prawidłowa.
Przemyślenia te przerwał mężczyzna, którzy przeszedł na środek pojazdu. Miał kwadratową szczękę, wąskie usta, garbaty nos i szare oczy pełne obojętności. Ciemne włosy zaczesał do tyłu, a na policzkach widniał zarost, nieogolony od tygodni.
Następnie klasnął głośno parę razy w dłonie i wszyscy zwrócili na niego uwagę.
Nieznajomy także się obudził. Uwolnił dłoń z mojego uścisku. Szybko wyłączył muzykę, schował telefon ze słuchawkami do małego szarego plecaka. Kiedy zorientował się, że na niego patrzę, uśmiechną się uprzejmie.
- Sean, wszystko w porządku? – spytał niebieskooki, przyglądając mi się i najwyraźniej niepokojąc. – Masz znowu bóle głowy?
- Wszystko dobrze – odpowiedziałem.
Złapał ponownie moją dłoń.
Sean? To tak brzmiało moje imię? Nie pasowało do mnie ani trochę. Ale zresztą... skąd miałbym to wiedzieć, skoro nawet nie znałem siebie? Nie wiedziałem o niczym. W głowie miałem pustkę. Próbowałem cokolwiek wymyślić. Przypomnieć sobie, ale nadaremno. Mimo to, nie traciłem nadziei. Byłem pełen optymizmu.
Byłem pewien tylko jednego, że muszę za wszelką cenę znaleźć moją różdżkę.
***
Wysiadłem z autobusu. Od razu odurzył mnie zapach sosen. Słońce przyjemnie grzało, a wiatr miło wiał, rozwiewając moje czarne włosy.
Usiadłem na niskim murku otaczającym fontannę, która znajdowała się tuż obok parkingu. Przyglądałem się chwilę jak trójka małych dzieci tapla się w wodzie, śmiejąc się głośno i oblewając. Ich rodzice stali nieopodal, rozmawiając i pilnując pociech. Odrobinę dalej zakochana para szeptała sobie do ucha, a jeszcze dalej grupka nastolatków rozmawiała głośno się śmiejąc.
- Jak miło! – zawołałem, mocząc dłoń w wodzie.
Nieznajomy rozmawiał właśnie z blondynką, która okazała się mieć na imię Phoebe. Po chwili usiadł koło mnie.
- Znów się na mnie patrzy - mruknął cicho.
- Co? Kto? – spytałem.
- Nauczyciel matematyki, o zgrozo, nadal ma nam za złe, że niby ukradliśmy te ważne sprawdziany. Nigdy nie uwierzył nam, że ktoś nas w to wrobił.
- A tak. Zapomniałem – powiedziałem szybko i podrapałem się po głowie. Nie wiedziałem, o czym ten chłopak mówi.
- Słucham? Żartujesz, prawda? Aż tak dawno się to nie zdarzyło. Dokładnie w tamtej chwili zaczęliśmy się lepiej poznawać.
- Tak, tak. Masz rację. Po prostu jednak niezbyt dobrze się czuję – nie skłamałem, ale chciałem jego odwrócić uwagę, co mi się udało.
- A nie mówiłem. Wiedziałem, że coś z tobą nie tak. Zaraz pójdę zgłosić to nauczycielowi – odparł i wstał, ale zaraz pociągnąłem go tak, że znów siedział na zimnym murku.
- Nie, nie ma potrzeby, naprawdę. Chodźmy lepiej do innych. Zaraz idziemy zwiedzać już nie mogę się doczekać – uśmiechnąłem się i poszliśmy razem do Phoebe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz