Przewodnicy prowadzili mnie i resztę grupy do pięknego jeziora. Wstrzymałem oddech, patrząc na nieziemskie krajobrazy. Wodę otaczały góry, wokół rosły wysokie drzewa. Na samym środku akwenu mieściła się mała wyspa.
Wieczorem razem z nauczycielem, przewodnikami, panem nadal nieznajomym i blondynką wsiadłem do łódki.
Światło Księżyca błyszczało jaskrawo na powierzchni jeziora, sprawiając, że ciemna przestrzeń zdawała się mniej groźna. Była bezchmurna, spokojna noc. Na niebie pojawiły się tysiące migoczących gwiazd. W oddali szumiały drzewa.
Zanurzyłem dłoń w wodę, pozwalając, aby chłodniejsza od wrześniowego powietrza woda okryła moją rękę. Uśmiechnąłem się do siebie w ciemności. Panująca wokół cisza była uspokajająca.
Bardzo szybko zauważyłem, że na wyspie mieści się jaskinia prowadząca w dół. Ucieszyłem się, wiedząc, że będę tam przed resztą grup stworzonych z mojej klasy i odkryję piękno tego miejsca jako pierwszy.
Wciąż próbowałem sobie zwrócić pamięć. Zastanawiałem się, czy nie powiedzieć o mojej amnezji chłopakowi. Ale szybko stwierdziłem, że to nie byłby dobry pomysł.
Musiałem znaleźć różdżkę. Byłem pewien, że to rozwiąże wszystkie moje problemy.
- Czuję, że wycieczka stanie się niedługo zdecydowanie bardziej ciekawa – mruknąłem do siebie.
- Nie mogę się doczekać, aż coś się wreszcie wydarzy. Ładnie tu, zabytki są nawet atrakcyjne, ale to nic nie zmienia. Ciągle jest tu strasznie nudno – powiedział cicho, starając się, abym tylko ja usłyszał jego głos.
Blondynka odwróciła się do nas.
- Chłopaki coś kombinują, jak wrócimy, to zrobi się interesująco – powiedziała i ziewnęła.
Wycieczka, jak to wycieczka, czyli dużo łażenia, czekania i nieciekawy przewodnik. O ile staruszek mówiący o powolnym powstawaniu tych jaskiń był nudny, to jego młody asystent sprawiał wrażenie sympatycznego gościa. Mówił krótko, z sensem i rozśmieszał całą grupę.
- Grupo, wszyscy bez względu muszą uważać na to, gdzie przebywają. Gwarantujemy, że nikt się nie zgubi, jeśli tylko będzie podążał za mną – mówił otyły przewodnik.
Zobaczyłem oszałamiające, zapierające dech w piersiach widoki. Przepiękne krajobrazy. Świecące kamienie, te małe, ciasne, ciemne groty. Tysiące ścieżek, labirynty korytarzy z mnóstwem ślepych zaułków, to skromne uczucie strachu i podniecenia, że zgubisz się i już nie znajdziesz drogi powrotnej. A i takie przypadki się zdarzały.
Gdyby nie sztywno gadający mężczyzna, atmosfera tutaj byłaby nieziemska. W dodatku chodzili po paru podziemnych komnatach i salach, gdzie w prawie całkowitej ciemności podążali jedynie za głosem miłego asystenta.
- Tutaj jest niesamowicie – szepnąłem.
- Masz rację. Mógłbym siedzieć tu przez całe wieki, oczywiście z tobą – odpowiedział i aż miło mi się zrobiło na sercu. Uwierzyłem mu.
Nieznajomy wskazał dłonią na wąskie korytarze, z których wydostawało się słabe światło.
- Ciekawe, co tam jest.
- Nie mam pojęcia.
Zainteresowałem się. Do głowy przeszedł mi pewien plan.
- Chciałabym sprawdzić. Przecisnęłabym się tam.
Pociągnąłem go bliżej małego wejścia.
- Nie, to głupi pomysł. To może się źle skończyć – ostrzegał.
Już miałem zamiar go nie posłuchać, aż zaskoczył mnie głośny i donośny głos.
- Chodźcie do mnie. Nie powinniście się oddalać. Moglibyście się zgubić – mówił zdenerwowany nauczyciel matematyki, któremu wyraźnie nie pasowało to, że zostałem z nieznajomym trochę dalej.
Dołączyliśmy razem do blondynki i przewodnika, który wprowadził nas w prawdziwy labirynt tuneli. Byłem pod wrażeniem, że coś takiego znajdowało się pod jeziorem.
***
Drżałem. Podświadomie odczuwałem wpływ magii w tym miejscu. Czułem się jak w domu, całkowicie bezpieczny.
Wiedział, że mogę tutaj robić wszystko. Zmęczenie odeszło jak ręką odjął, a pojawiło się przyjemne pulsowanie w głowie. Miałem wrażenie, że dokładnie zdaję sobie sprawę z tego, gdzie się znajduję.
- Już prawie – mruknąłem.
Przed oczami dostrzegałem już prawie to niesamowitą roślinę. Oczami wyobraźni widziałem bujne, szeroko rozgałęzione drzewo z grubym pniem i niskim konarem, na którym rosły czerwone, soczyste jabłka.
I po chwili zobaczyłem ten widok. Czekałem na niego bardzo krótko, a wydawało mi się, że minęły miesiące, lata lub nawet wieki.
Zamroczona oddaliłem się od innych. Biegłem szybko pomiędzy skałami. W ciemnościach nic nie widziałem.
Następne, co zrobiłem to dotknąłem kory i gałęzi, którą po chwili złamałem. Magiczne drzewo, które żyło od początków świata.
- Tak, znalazłem! – krzyknąłem, ciesząc się.
Przytuliłem różdżkę do piersi.
Od razu pamięć wróciła i aż żałowałem, że do tego dopuściłem. Miałem ochotę płakać. Wybuchnąć płaczem i siedzieć samotnie bezsensownie w kącie.
Moja młodsza siostra. Anioł w ludzkiej skórze, blondwłosa piękność z cudownym uśmiechem. Jeszcze żyła, a ja jej nie poznałem.
- Phoebe! – wrzasnąłem.
Skuliłem się oraz wpatrywałem się w różdżkę. Próbowałem głęboko oddychać i w miarę się uspokoić. Z moich niebieskich oczu popłynęły gorzkie łzy.
- Phoebe! – powtórzyłem.
Mała, niewinna dziewczyna. Pierwsza ofiara prawdziwego terroru, masowego zabójstwa. To wszystko, te całe katastrofy zaczęły się tak niedawno, a właściwie w tym czasie dopiero się zaczną.
Podczas zwykłej wycieczki nie spodziewałem się, że będę światkiem rewolucji. Odkryto wtedy, że magia, którą kiedyś tępiono, istnieje. W dodatku można ją wykorzystywać, jeśli wie się jak.
Cudem dostałem różdżkę, aby się bronić. Pamiętam, ile musiałem na to pracować.
Magia dawała wiele dobrego, jednak ten względnie miły asystent, zło wcielone, nie wykorzystał tego, co odnalazł prawidłowo. Podporządkował cały świat według jego okrutnych rządów. To się stało tak szybko.
Chciał udowodnić, że jest potężny, że nic mu nie można zrobić. Że policja ani wojsko nie da mu rady, bo potrafi zmusić magię do okropnych rzeczy. Zabił.
Ten młody mężczyzna o okrągłej twarzy z setką piegów, prostym nosie, czarnych oczach oraz jasnych krótkich włosach zamordował siedemnastoletnią dziewczynę na oczach dziennikarzy, polityków, dzieci i dorosłych.
Rozdał różdżki swoim poplecznikom, którzy pilnowali innych. Ludzie nie mogli się bronić. Musieli szybko przystosować się do zaistniałej sytuacji, co było bardzo ciężkie.
W jednym dniu wszystko było w porządku, a w kolejnym panowały zupełnie nowe zasady. Strach na stałe zagościł w sercach ludzi, a nadzieja kurczyła się z sekundy na sekundę.
To niebywałe, że w ciągu miesiąca wydarzyło się tak wiele. Magia, która stworzyła świat nie mogła przyjąć na siebie tak wielu zbrodni przeciwko naturze. Ziemia niszczyła sama siebie. Każda dusza to jeden las.
Po dziesięciu latach jedynie w Australii można było spokojnie mieszkać, nie martwiąc się o to, że pewnego dnia już się nie obudzisz z powodu braku tlenu. Ziemia była jałowa, szara.
Pogoda się buntowała i krzywdziła ludzi, traktując ich jak pasożyty. Każdy martwił się o swoje życie. Szkód, które poplecznicy wyrządzili nikt nie mógł cofnąć.
Ta przeszłość, o której tak rozmyślałem, miała jedynie smak żalu.
Zaklęcie cofnięcia w czasie, czyli ostatnie, co pamiętałem, pojawiło się mi w głowie nagle, kiedy tego naprawdę potrzebowałem. Pomyślałem, że pragnę się gdzieś przenieść, na moją ojczyznę w czasie, kiedy było tam jeszcze bezpiecznie i miło.
A ten niesamowicie niebezpieczny człowiek przebywał właśnie z Phoebe oraz za dzień miał odnaleźć to magiczne miejsce. Obiecałem sobie, że do tego nie dopuszczę i miałem zamiar dotrzymać słowa. Nie zamierzałem pozwolić, żeby stało się coś tak strasznego. Czułem do niego jedynie wielką i przerażającą nienawiść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz