Rozdział szósty - Inicjacja.
Plan B - Labirynt.
To, co zobaczył na piętrze go tak zaskoczyło, że aż otworzył szeroko usta.
Pełno wysokich, przyciętych żywopłotów, które tworzą labirynt.
- Merlinie! - jęknął żałośnie Draco. - Mam przejść przez labirynt - szepnął. Wiedział, że musi spróbować, choć jest duża prawdopodobność, że zginie. Że czarne postacie będą czekać. Że narazi na to wszystko Capicorna. Że może nigdy nie wydostać się stąd. Że umrze z głodu. Że Capicorn się już nie obudzi.
Zaczął biec. Przed siebie. Kiedyś, a dokładniej w czasie ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, że jeśli będzie się iść w prawo, to jest duże prawdopodobieństwo, że znajdzie się środek i nie trafi na żaden ślepy zaułek, jednak nie wiedział, czy to prawda. W końcu nie każdy lubuje w zabawie w kotka i myszkę w najprawdziwszym labiryncie, tylko, że bracia Malfoy'owie to myszki, a głodne kotki to czarne postacie, które chcą się zabawić.
Chwilę wydawało mu się, że widział latające... coś w jednej z uliczek. Zaraz potem to samo stworzenie przeleciało mu tuż przed oczami.
- Co to jest? - zapytał sam siebie.
Labirynt stawał się coraz ciemniejszy. Żywopłoty były grube i strasznie wysokie, spojrzał na sufit, który jeszcze niedawno był nad jego głową. Teraz oczami było wielkie szaro-fioletowe niebo.
Kolejny raz mignęła mu postać, miał sporo czasu, żeby się przyjrzeć, ale zamazał mu się obraz przed oczami i zakręciło w głowie jak po wypiciu Ognistej Whisky. Na szczęście zdążył coś zobaczyć i zrozumiał dlaczego tak nagle źle się poczuł. Zaczął szybko, ale cicho uciekać, aż zorientował się, iż zabłądził.
Musiał odsapnąć. Przed chwilą o mało co nie zauważył go Dementor! Szkieletowa postać odziana szatą z czarnych i smutnych wspomnień jakie człowiekowi zostawia, gdy odbiera same dobre. Uklęknął i położył brata.
- No i co, braciszku, nie pomożesz mi? - jęknął cicho.
Capicorn pokręcił głową i przetarł oczy.
- Chyba się budzi - pomyślał szczęśliwy.
Szatyn podrapał się po nodze i obrócił na lewy bok, aby jeszcze pospać. Na co blondyn uniósł wysoko brew i poszturchał go.
- Draco, spadaj - warknął. - Dzisiaj sobota, nigdzie się nie ruszam. I oddawaj mi koce, zimno miiiii...
- Oddam, jeżeli się stąd wydostaniemy i kiedy powiesz, gdzie jesteśmy.
Draco wstał i nachylił się nad nim.
- Co? - zapytał, nie wiedząc o co chodzi. Otworzył jedno oko i natychmiastowo poderwał się siadu. Zaczął się rozglądać i mrugać szybciej, nie mogąc zrozumieć sytuacji. - Gdzie jesteśmy?
- W labiryncie - odpowiedział równie inteligentnie.
- To już zauważyłem. Ale gdzie dokładnie.
- Nie mam pojęcia. Ale jak najszybciej musimy - Podał dłoń Capicornowi, aby mógł wstać. - się stąd wydostać. I to szybko.
Draco czuł, że do czegoś się zbliżają. W powietrzu było coraz mniej tlenu. Coraz większe korzenie przeszkadzały mu w biegu. To aż dziwne, że nie ma pułapek, albo postacie nie atakują, bo to nie możliwe, żeby oni się jeszcze nie zorientowali.
Miał ochotę skarcić się za tą myśl. Miał wrażenie, że wyzaczęły
Nagle zaczęły z podłogi tworzyć się głębokie zapadnie, w które Capicorn prawie wpadł. Przez następne kilkadziesiąt minut musieli uciekać w samy slipach przed Dementorem, uważać na przepaście, wyrywać się z korzeni, które próbują ich udusić i jeszcze uporać się ze znikającym tlenem, gdy zamiast nieba pojawił się ponownie sufit zaczęło brakować też chłodnego powietrza, przez co było duszno i parno, prawie jak w mugolskiej saunie.
Chłopcy po godzinie... albo dłużej widzieli w jednym z korytarzy srebrne światło.
- Oby to był już środek! - wykrzyczał Capicorn. - Mam już dość, nogi mnie bolą, a bez różdżki nic nie zrobię.
- To ja musiałem cię nosić, przez długi czas i to ja mogę narzekać.
- Jesteś starszy, więc możesz pocierpieć - skierował swój wzrok ku górze.
- Schowaj kiełki, braciszku. Też bym sobie życzył, żeby tam był już środek i no, nie wiem... może świstoklik, czy coś.
Oczy Capicornona otworzyły się szeroko, gdy zobaczył dokładnie to, o czym powiedział Draco
- Chyba wykrakałeś - uśmiechnął się.
- Niemożliwe...
Draco był równie zaskoczony swoimi słowami. Żywopłot zatoczył się w krąg. W samym jego środku znajdowały się białe schody, które prowadziły do szafirowego kryształu.
Bracia szybko wbiegli, przeskakując co dwa schodki i omijając trochę. W tym samym czasie, jak na słowo trzy równie dotknęli kryształu i przenieśli się do pokoju. A na środku pokoju stały cztery czarne postacie, które zdejmowały swoje kaptury...
Zaczął biec. Przed siebie. Kiedyś, a dokładniej w czasie ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, że jeśli będzie się iść w prawo, to jest duże prawdopodobieństwo, że znajdzie się środek i nie trafi na żaden ślepy zaułek, jednak nie wiedział, czy to prawda. W końcu nie każdy lubuje w zabawie w kotka i myszkę w najprawdziwszym labiryncie, tylko, że bracia Malfoy'owie to myszki, a głodne kotki to czarne postacie, które chcą się zabawić.
Chwilę wydawało mu się, że widział latające... coś w jednej z uliczek. Zaraz potem to samo stworzenie przeleciało mu tuż przed oczami.
- Co to jest? - zapytał sam siebie.
Labirynt stawał się coraz ciemniejszy. Żywopłoty były grube i strasznie wysokie, spojrzał na sufit, który jeszcze niedawno był nad jego głową. Teraz oczami było wielkie szaro-fioletowe niebo.
Kolejny raz mignęła mu postać, miał sporo czasu, żeby się przyjrzeć, ale zamazał mu się obraz przed oczami i zakręciło w głowie jak po wypiciu Ognistej Whisky. Na szczęście zdążył coś zobaczyć i zrozumiał dlaczego tak nagle źle się poczuł. Zaczął szybko, ale cicho uciekać, aż zorientował się, iż zabłądził.
Musiał odsapnąć. Przed chwilą o mało co nie zauważył go Dementor! Szkieletowa postać odziana szatą z czarnych i smutnych wspomnień jakie człowiekowi zostawia, gdy odbiera same dobre. Uklęknął i położył brata.
- No i co, braciszku, nie pomożesz mi? - jęknął cicho.
Capicorn pokręcił głową i przetarł oczy.
- Chyba się budzi - pomyślał szczęśliwy.
Szatyn podrapał się po nodze i obrócił na lewy bok, aby jeszcze pospać. Na co blondyn uniósł wysoko brew i poszturchał go.
- Draco, spadaj - warknął. - Dzisiaj sobota, nigdzie się nie ruszam. I oddawaj mi koce, zimno miiiii...
- Oddam, jeżeli się stąd wydostaniemy i kiedy powiesz, gdzie jesteśmy.
Draco wstał i nachylił się nad nim.
- Co? - zapytał, nie wiedząc o co chodzi. Otworzył jedno oko i natychmiastowo poderwał się siadu. Zaczął się rozglądać i mrugać szybciej, nie mogąc zrozumieć sytuacji. - Gdzie jesteśmy?
- W labiryncie - odpowiedział równie inteligentnie.
- To już zauważyłem. Ale gdzie dokładnie.
- Nie mam pojęcia. Ale jak najszybciej musimy - Podał dłoń Capicornowi, aby mógł wstać. - się stąd wydostać. I to szybko.
Draco czuł, że do czegoś się zbliżają. W powietrzu było coraz mniej tlenu. Coraz większe korzenie przeszkadzały mu w biegu. To aż dziwne, że nie ma pułapek, albo postacie nie atakują, bo to nie możliwe, żeby oni się jeszcze nie zorientowali.
Miał ochotę skarcić się za tą myśl. Miał wrażenie, że wyzaczęły
Nagle zaczęły z podłogi tworzyć się głębokie zapadnie, w które Capicorn prawie wpadł. Przez następne kilkadziesiąt minut musieli uciekać w samy slipach przed Dementorem, uważać na przepaście, wyrywać się z korzeni, które próbują ich udusić i jeszcze uporać się ze znikającym tlenem, gdy zamiast nieba pojawił się ponownie sufit zaczęło brakować też chłodnego powietrza, przez co było duszno i parno, prawie jak w mugolskiej saunie.
Chłopcy po godzinie... albo dłużej widzieli w jednym z korytarzy srebrne światło.
- Oby to był już środek! - wykrzyczał Capicorn. - Mam już dość, nogi mnie bolą, a bez różdżki nic nie zrobię.
- To ja musiałem cię nosić, przez długi czas i to ja mogę narzekać.
- Jesteś starszy, więc możesz pocierpieć - skierował swój wzrok ku górze.
- Schowaj kiełki, braciszku. Też bym sobie życzył, żeby tam był już środek i no, nie wiem... może świstoklik, czy coś.
Oczy Capicornona otworzyły się szeroko, gdy zobaczył dokładnie to, o czym powiedział Draco
- Chyba wykrakałeś - uśmiechnął się.
- Niemożliwe...
Draco był równie zaskoczony swoimi słowami. Żywopłot zatoczył się w krąg. W samym jego środku znajdowały się białe schody, które prowadziły do szafirowego kryształu.
Bracia szybko wbiegli, przeskakując co dwa schodki i omijając trochę. W tym samym czasie, jak na słowo trzy równie dotknęli kryształu i przenieśli się do pokoju. A na środku pokoju stały cztery czarne postacie, które zdejmowały swoje kaptury...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz